niedziela, 2 listopada 2014

Keri Smith - Zniszcz ten dziennik

Jak każdy z nas, co miesiąc obiecuję sobie jedno - przez najbliższe tygodnie nie kupię ŻADNEJ książki, dopóki nie przeczytam tych, co zalegają na mojej półce.

Zaczął się listopad i już o 10 rano stałam się posiadaczką nowej książki, albo raczej dziennika. Czy bestseller faktycznie zachwyca, czy raczej jest stratą 25 zł?


Tytuł mówi sam za siebie - Twoim zadaniem jest zniszczyć dziennik. Jak to zrobisz? To zależy tylko i wyłącznie od Ciebie.
Z książką możesz postępować jak chcesz (nie raz pęknie Ci serce przez to, jak ją traktujesz). Pamiętaj, że destrukcja ma być kreatywna i wyrażać Ciebie.
Dla mnie będzie to "pamiętnik". No może nie dosłownie, ale zostawię go do końca, żeby móc przypomnieć sobie każdą chwilę.
No i co najważniejsze - moje zeszyty podziękują mi za ten zakup, ponieważ pierwszy raz od dawna będą wolne od sześcianów, cytatów, opowiadań i rysunków.

"Kreatywność polega na zapominaniu zasad."


No powiedzcie mi, czy czytając to ostrzeżenie, nie macie wrażenia jakbyście wrócili do lat przedszkolnych? Kiedy ostatni raz rysowaliście kredkami i robiliście irracjonalne rzeczy? Od samego początku wiemy na co się decydujemy i jak będzie wyglądać nasza przygoda. 

"Wraz z wiekiem zabijamy naszą kreatywność"


Kolejna strona daje nam wskazówki co zrobić, aby zabawa była 100%. Oprócz tego dostajemy listę, w której są zawarte potrzebne "rzeczy". Oczywiście możecie też używać inny przyborów, ja przy jednym z poleceń użyłam tuszu do rzęs i cieni do powiek. 

"Bezczynność zabije wszelkie inspiracje i sprowadzi kratywność do parteru."


Następne strony, to już tylko popis Twojej kreatywności. Dostajesz polecenia, ale interpretujesz je na własny sposób. Tak naprawdę to my tworzymy tę książkę i kończąc "przygodę" mamy gwarancję, że każdy dziennik jest niepowtarzalny. 

***

Moi drodzy  nie chcę nic mówić, ale do Świąt już tylko 52 dni!!! Ok chyba można już zacząć mówić o obsesji skoro od tygodnia słucham tylko i wyłącznie świątecznych playlist :). 











czwartek, 30 października 2014

Halloween Top 3


♥ Pink hearts & sparkle dreams ♥ | via Tumblr

Większość dzieciaków na całym świecie oczekuje tego dnia równie mocno co 6 i 24 grudnia. Przez kilka godzin mogą być kim chcą, zebrać kilogramy słodkości i co najważniejsze - poczuć tą niepowtarzalną atmosferę. To właśnie 31 października świat ludzi i duchów dzieli najcieńsza granica. Tak więc jeżeli jutro nie idziecie na imprezę, martaon filmowy, macie czas i chcecie spędzić ten dzień z dobrą książką, która przeniesie Was w zupełnie inny świat, zapraszam :)


1. Klasyka Adam Mickiewicz - "Dziady cz.II"


"Cicho wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie co to będzie?"

Dobrze wiem, że dla większości uczniów "Dziady" kojarzą się z wielką męką i nie kończącym się omawianiem lektury na polskim. 
Gdy pierwszy raz sięgnęłam po dzieło Mickiewicza byłam załamana, ponieważ nie uśmiechało mi się czytanie go nad grobami (tak się złożyło, że omawialiśmy to koniec poździernika/początek listopada). Uwierzcie mi, kiedy zaczęłam czytać "Dziady cz.II" wiedziałam, że znalazłam TO COŚ. 
Książka ma niesamowitą atmosferę, która idealnie wprowadza czytelnika do świata duchów. Pomimo małej objętości, zawiera w sobie więcej kultowych cytatów niż "Lalka" Prusa. 
Polecam Wam ją, ponieważ dostaniecie ją w każdej bibliotece, a po pół godziny lektura będzie zakończona. 


2. Dla młodzieży Libba Bray - "Wróżbiarze"


"Opowieści o duchach. Niesamowite historie wymyślone przez ludzi, którzy bali się życia."

Ok tą książkę się kocha, albo nienawidzi. Skoro znalazła się w moim top 3 chyba wiecie, po której stronie stoję. "Wróżbiarze" opowiadają historię nastolatków z lat 20, których łączy fakt, że mają nadprzyrodzone moce. Nie martwcie się - nie są one wiodącym tematem. Najważniejsze są brutalne i tajemnicze morderstwa, których dokonuje.... no właśnie tego musicie się dowiedzieć sami. Dla mnie ta pozycja (pomimo swojej objętości) była stanowczo za krótka. Przeczytałam ją w ciągu dwóch dni. 
Libba Bray stworzyła idealny klimat (czasem odnosiłam wrażenie jakbym oglądała film, a nie czytała książkę). Jeżeli jej nie czytaliście, to koniecznie musicie to nadrobić, a dłuższej recenzji spodziewajcie się niebawem :).

3. Polska literatura Różni autorzy - "Halloween. Cukierek albo psikus."


Na sam koniec coś co zdziwi chyba każdego. Nigdy nie sądziłam, że znajdę zbiór opowiadań słynnych polskich pisarzy, którego tematem przewodnim będzie święto, które w naszym kraju jest traktowane z dużym dystansem.
Mimo wszystko okazuje się, że każde z opowiadań jest niezłe i lepsze niż bym się tego spodziewała. Oczywiście są lepsze i gorsze jak to zawsze w takich książkach bywa. Książkę dostałam od koleżanki, która zdublowała sobie przez przypadek prezent, także nie wiem czy można ją jeszcze gdzieś dostać.



Niezależnie, czy obchodzicie to święto, czy nie; życzę Wam miłej zabawy na imprezie, przy książce lub oglądając horrory. W końcu każdy lubi się bać :)

wtorek, 28 października 2014

Matthew Quick - Wybacz mi, Leonardzie

"Mam taką teorię, że z wiekiem tracimy zdolność do bycia szczęśliwym."

Podobno samobójstwo jest aktem tchórzostwa. Ale czy aby na pewno? Sięgając po "Wybacz mi Leonardzie" miałam swoje racje i nie sądziłam, że przemyślenia nie istniejącego człowieka mogą je zmienić. Podczas lektury targały mną wszelkie emocje; od śmiechu po płacz. Były spowodowane faktem, że coś sobie uświadamiałam i nie zawsze były to dobre rzeczy. 
Jeszcze nie dawno marzyłam żeby skończyć liceum i iść dalej, a teraz? 


"Po prostu chcę wiedzieć, czy warto w ogóle dorastać. To wszystko."

Bohaterem książki jest Leonard, który w dniu swoich urodzin postanawia popełnić samobójstwo i należycie pożegnać się ze światem. To tyle jeżeli chodzi o akcję w książce. Z jednej strony mogłabym zakończyć post właśnie w tym miejscu, ponieważ to jak cały utwór zostanie odebrany zależy tylko i wyłącznie od Ciebie. Matthew Quick oddaje Ci tysiące zdań, z których ty tworzysz swoją niepowtarzalną historię. Z drugiej strony jest to powieść tak bardzo zagłebiająca się w psychikę ludzką, że grzechem byłoby nie pociągnąć recenzji dalej. 



Od pierwszej strony czytelnik ma okazję poznać nastolatka, którego psychika jest bardziej skomplikowana niż kogokolwiek innego. Jaki był tego powód? Nie można jednoznacznie tego określić, ponieważ życie chłopaka, już od urodzenia wydaje się być torturą samą w sobie.
Małżeństwo jego rodziców opiera się tylko na pieniądzach i wzajemnemu pociągowi seksualnemu. Ojciec ściagny przez skarbówkę ucieka z kraju, a matka postanawia spęłnić swoje marzenie i zostać projektantką, zostawiając przy tym Leonarda samemu sobie. Mimo, że go odwiedza od czasu do czasu, nie jestem w stanie nazwać jej matką. Jest to chyba najbardziej znienawidzona przeze mnie postać w całej literaturze.

"Rewolucja rozpoczyna się od ciągu pojedynczych decyzji, od kolejnych wdechów i wydechów."

Ta książka nie zachwyciła mnie stylem, czy pomysłem (szczerze mówiąc miałam nadzieję, że skończy się inaczej). Przez kilkaset stron byłam zmuszona do myślenia. Każdy rozdział czegoś mnie uczył. Bardzo często byłam zdołowana, ponieważ rozumowanie Leonarda był okrutne, ale prawidziwe (z ciężkim sercem musiałam się na nie otworzyć i niejednokrotnie się z nim zgodzić). 
Czy książka mnie zmieniła? I tak, i nie. Z jednej strony bradziej doceniam "młode" lata i to, że nie jestem obojętna dla najbliższych. Z drugiej strony, to co kiedyś wydawało mi się kolorowe, teraz wcale takie nie jest. 

Największym plusem całego utworu jest przesłanie; w końcu będzie lepiej.

"Dlaczego nie korzystają z wolności, aby robić rzeczy, które dawałyby im szczęście."

Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie znalazła czegoś co mnie denerwowało. Były to listy z przyszłości. Ok sam motyw takich przerywników uważam za genialny, jednak są one tworzone w "dystopijnym" kraju. Ja się pytam; DLACZEGO?!
Miałam wrażenie jakby Matthew chciał przedobrzyć. Czytając je wszytskie widziałam ich sens, ale po co opisywać przyszłość w ten sposób? Dla mnie trochę za tandetynie. 

Czy warto przeczytać? TAK TAK TAK. Tylko przygotujcie się, że przez większość książki będziecie zdołowani, a sama postać Leonarda będzie wzbudzała zarówno współczucie jak i irytacje. 

Moja ocena; 8.5/10

niedziela, 19 października 2014

Nina Reichter - Ostatnia Spowiedź tom I i II







"Spokój to pewność, że pochwycisz moją rękę, gdy wyciągnę ją do ciebie."

Doskonale pamiętam wakacje 2013. Moje plany całkiem się posypały, a ostatnie dziesieć dni przed rozpoczęciem liceum miałam spędzić z rodzicami w pięknej Italii. Jednak co szesnastolatka może robić nad basenem? Oczywiście czytać! Tak więc zabarałam ze sobą torbę pełną książek, w której znalazły się dwie książki Niny Reichter - do tej pory są dla mnie wielką zagadką, gdyż jako jedyne tak samo mocno mnie przyciągają i odpychają zarazem.


"Miłość, która nigdy się nie powtórzy, bo nie ma najmniejszej szansy na powtórzenie rzeczy tworzących zupełność."


Zacznijmy jednak od początku. Trylogia Pani Reichter opowiada o miłości dwójki młodych ludzi: Ally i Bradlina. Dziewczyna, pochodząca z bardzo rygorystycznej oraz specyficznej rodziny, ma zacząć studia w pięknym Lyonie. Podczas podróży los chce, że spotyka Bradlina - muzyka uwielbianego przez każdą kobietę na świecie (nasz bohatereka go nie kojarzy, jakże by inaczej). Spędzają ze sobą na rozmowie kilka godzin i w ten właśnie sposób, początek swój ma "epicka miłość". 
W każdej książek bohaterowie przeżywają masę perypetii. Zaczynając od nienormalnych rodziców Ally przez intrygii producentów, przystojnego "bad boya" (brata głównego bohatera, kończąc na atakach psychofanek. 

Podsumowywując jest to historia obyczajowa, w której nie ma wampirów, a są tylko niezrównoważeni psychicznie bohaterowie, o których właśnie sobie trochę powiemy. 

"Jeżeli on nie ma sił, ty musisz stać się jego siłą, bo na tym właśnie polega miłość."

Zacznijmy od Ally. Jest to najbardziej irytująca postać wszechczasów. Momentami chciałam przestać czytać książkę, gdyż odnosiłam wrażenie, że więcej już nie zniosę. To trochę tak jakbyście wzięli najgorsze cechy Belli i dodali tajny składnik o nazwie "jak zniszczyć bohatera". Dziewczyna jest wiecznie niezdecydowana, nie umie przeciwstawić się rodzicom, jej pseudo chłopak prawie ją gwałci, ale ona ciągle uważa, że powinni być razem ze względu na jej matkę, którą go uwielbia. 
Starałam się zrozumieć chociaż jedno jej zachowanie, niestety nie udało mi się. 
Co do Bradlina, miałam podobne odczucia. Momentami miałam wrażenie jakby ktoś przerobił Wertera na XXI wiecznego bohatera. Chłopak kocha dziewczynę i walczy o miłość, jednak przy tym wszystkim zachowuje się bardzo niercajonalnie i irytująco. Nie zrozumcie mnie źle, jednak lubię jeżeli bohater jest konkretny, a nie zachowuje się jak dziesięciolatek. To tak jakbyście wzięli Romea, Wertera, Kordiana i Edwarda, wrzucili do miksera i go włączyli. 
Najbardziej pozytywnymi postaciami był dla mnie Tom (brat muzyka), oraz najlepsza przyjaciółka naszej nijakiej bohaterki. O ile pierwszy z nich pojawia się non stop i ma więcej sympatyków niż ktokolwiek inny, ta druga jest zaledwie kilka razy wspomniana.

"Zaufanie to cząstka duszy, którą oddajesz komuś w nadziei, że nadal pozostanie Twoja."

Duży plus za styl autorki. Książki są napisane na równym poziomie i naprawdę łatwo się je czyta. Nie ma za dużo opisów, a gdy są, to tylko tam gdzie naprawdę są potrzebne. Fabuła też jest całkiem niezła i logiczna. Poprowadzona konsekwentnie od początku do końca (chociaż tu odwołuję się tylko do dwóch części, gdyż nie dorwałam jeszcza zakończenia całej trylogii). 

Można by się teraz zapytać; skoro tyle rzeczy mnie denerwowało, dlaczego zostałam z "Ostatnią spowiedzią"? Problem jest taki, że sama nie wiem. Gdy skończyłam czytać tom I wiedziałam, że sięgnę po drugi. To jest właśnie magia Niny Reichter, której nigdy nie pojmę. 

Czy polecam książkę? I tak i nie. Wiem, że ma wielu zwolenników i większość znajomych, którym ją pożyczałam miała podobne odczucia co do moich. Muszę przyznać, że nie wyobrażam sobie, czytać te pozycje jesienią. Wakacje były idealną porą. 

Moja ocena: 6/10

niedziela, 12 października 2014

Rainbow Rowell - Fangirl + kilka słów wyjaśnienia

O kurcze, nie wiedziałam, że tak ciężko jest zacząć post po tak długiej przerwie. To właśnie o niej chciałam Wam napisać. Niestety los chciał, że tak jak co roku zachorowałam i musiałam sobie robić wolne od szkoły przez dwa tygodnie (zważając na 2LO i rozszerzoną matmę jest to koszmar).

No niestety znowu będziecie musieli mnie znosić :) Obiecuję, że nadrobię zaległości i w październiku przeczytacie jeszcze więcej rencenzji i nie tylko.
                                                                                                                                                       


"Wybrałem Cię spośród wszystkich"

Zacznijmy od tego, że dla wsystkich "Fangirl" będzie bardzo życiową książką, ponieważ główna bohaterka nie zaczyna się umawiać z gwiazdą filmową, miłość nie jest na pierwszym planie, a Cath, główna bohaterka, tak jak my jest książkoholiczką. 

Od dawna słyszałam same pozytywne recenzje na temat stylu Pani Rainbow Rowell, niestety jej książki nie zostały wydane w Polsce, więc postanowiłam przeczytać ją w oryginale. 
"Fangirl" urzekła mnie od samego początku. Dlaczego? Wydaje mi się, że chodziło o jej prostotę. Po przeczytaniu opisu odnosi się wrażenie, że na miejscu Cath można  postawić każdą z nas. 




" - Ściągnij okulary.
- Dlaczego? Myślałam, że Ci się podobają.
- Uwielbiam twoje okulary. Najbardziej w momencie kiedy je zdejmujesz."

Książka opowiada o nastoletniej Cath, która wraz ze swoją siostrą bliźniaczką idzie na studia. Dziewczyny od maleńkiego były nierozłączne, jednak Wren postanawia poznać nowych ludzi i odstawić siostrę na boczny tor. Nastolatki są swoimi przeciweństwami Wren - "pani popularna", imprezowiczka i dusza towarzystwa vs Cath - spokojna, żyjąca w świecie Simona Snowa (taki nasz Harry Potter) i nie czująca parcia na szkoło. 
Od tego czasu towarzyszymy Cath, która stara się odnaleźć w nowym świecie. Na samym początku spodziewałam się, że będzie to irytująca bohaterka (szara myszka, bojąca się odezwać itp.). Uwieżcie mi, żadna książka wcześniej mnie tak pozytywnie nie zaskoczyła. Tej dziewczyny nie da się nie lubić i tyle. 

"Cath czuła się jakby pływała w słowach, czasami nawet topiła"

Przez czterysta stron przewija się sporo imion, jednak tymi, które będą się powtarzać najczęściej są: 
Regan (współlokatorka Cath), Levi (♥♥♥ i tyle w temacie), Nick (partner Cath podczas zajęć z pisania) oraz Wren (siostra bliźniaczka). Każdy bohater jest wyjątkowy. Chodzi mi o to, że są wykreowani bardzo autentycznie i nie tuzinkowo.

"Cath nie mogła przestać myśleć o Levim i dziesiątkach tysięcy jego uśmiechów."

Na sam koniec wróćmy do samej Pani Rowell. Od pierwszej strony zakochałam się w jej stylu pisania. Jest on lekki, przyjemny, a tym samym oryginalny. Nie mogę powiedzieć żeby czytanie sprawiło mi jakikolwiek problem - książkę pochłonęłam i momentami ciężko było mi się oderwać.
Z drugie strony - powieść o dziewczynie, która kocha powieści - dla mnie był to strzał w dziesiątkę.

Moja ocena: 7/10

niedziela, 28 września 2014

Boys TAG


"Ten chłopiec był od dawna chory na miłość."


Dzisiaj post z trochę innej beczki. Jak wszyscy doskonale wiemy, wielkimi krokami zbliża się dzień chłopaka. Z tej okazaji postanowiłam zrobić Boys TAG. Na czym polega? Poniżej przedstawię wam moich pięciu ulubionych, książkowych bohaterów. W komentarzach koniecznie napiszcie mi wasze typy. Zapraszam wsztystkich do zabawy i zaczynajmny! 

5. Liam Stewart - "Mroczne Umysły"


No bo jak tu nie kochać troskliwego blondyna z uroczym uśmiechem? Liam to nietypowo typowy bohater. Nie jest na początku draniem żeby potem okazać się idealnym materiałem na chłopaka. Od samego początku jest "chłopakiem z sąsiedztwa", jednak nie przesłodzonym i umiejącym postawić na swoim. Mimo, iż na początku uważałam go za nudnego, szybko zmieniłam zdanie. 
Podczas czytania "Zanim zgasną" tylko jedno cisnęło mi się na usta: "Liamie wracaj!"


4. Yves Benedict - "Jak cię wykraść Phoenixie"



Niestety w Polsce cała seria nie cieszy się za dużą popularnością. Co za szkoda. Książkę warto przeczytać chociażby ze względu na inteligentnego, silnego, kochającego i wspaniałego Yvesa. Ci perfekcyjni chłopcy... Za co pokochamy jednego z braci? Za całokształt. Jest to jedyny "nie drań", który zawładnął moim sercem. 
Niedługo pojawi się recenzja książki i po przeczytaniu jej, doskonale mnie zrozumiecie. 




3. Raphael - "Angelfall"



Najlepszy anioł z krainy książek. Od samego początku wiadomo, że ma w sobie to coś. Ok, może jest typowym bohaterem, który najpierw musi być draniem (chociaż za to go pokochałam) i tym złym. Z każdą kolejną stroną pokazuje swoją prawdziwą naturę, której ciężko się oprzeć. Dowcipny, troskliwy i archanioł. 
Czego można chcieć więcej?




2. Percy Jackson - "Złodziej pioruna"



Chyba nie muszę tłumaczyć za co uwielbiam syna Posejdona. On po prostu jest. 
Przywiązałam się do niego najbardziej ze względu na ilość książek z jego udziałem. Jest dla mnie niczym dla niektórych Harry Potter. To na ksiażkach Riordana dorastałam i dzięki niemu zaczęłam czytać. Tak, "Złodziej pioruna" był moim pierwszym.





1. Gideon de Villiers - "Czerwień rubinu"



A mama mówiła; dziecko ideałów nie ma. Wybacz mamo, bardzo cię kocham i liczę się z twoim zdaniem, ale w tym przypadku NIE masz racji. Mój numer jeden - Gideon. Dlaczego pierwsze miejsce? Każdy, kto czytał Trylogię czasu pewnie mnie zrozumie. Sam opis jego uśmiechu sprawił, że kąciki moich ust szły w góre. Każda strona nabierała dzięki niemu sensu. Czytając to pewnie pomyślicie, że jestem nienormalna, ale chyba każda/każdy z nas ma takiego bohatera, który znaczy dla nas najwięcej. 


Jeszcze raz wszystkiego najlepszego z okazji waszego święta. 

"Chłopcy dojrzewają w normalnym tempie. To dziewczyny są z natury niecierpliwe i chcą mieć wszystko natychmiast."


środa, 24 września 2014

#1. Coming soon.



Mieliście kiedyś tak, że słyszeliście o książce, którą od razu chcieliście przeczytać? W moim przypadku jest tak prawie cały czas, z tą różnicą, że zazwyczaj są to pozycje, które zostały wydane za granicą, a nasze ojczyste wydawnictwa jeszcze się nimi nie zainteresowały.

Od dawna miałam zamiar przerzucić się na książki pisane w języku angielskim. Powodów jest wiele, więc przedstawię wam tylko cztery główne żeby nie przynudzać.

1. Większy wybór. Nie oszukujmny się, w Polsce w porównaniu do Stanów, czy Wielkiej Brytanii mamy mało pozycji. Na chwilę obecną interesują mnie; kryminały, dystopie, YA i czasami paranormale. W tym przedziale przeczytałam bardzo dużo i coraz ciężej jest mi znaleźć pozycję, która by mnie zainteresowała. 

2. Brak kontynuacji. Przyznajcie się, ile razy czekaliście na kontynuację ukochanej książki, po czym dowiadywaliście się, że jej nie będzie? Po kilku takich sytuacjach zdenerwowałam się (nie obwiniam wydawnictw, bo rozumiem, że dla nich to biznes, który czasami się opłaca, a czasami nie), ponieważ chciałam wiedzieć jak dalej potoczy się historia, a wiedziałam, że nie będzie mi to dane.

3. Język, język i jeszcze raz język. Chyba nie muszę za bardzo tego komentować, ponieważ przez czytanie w oryginale uczymy się nowego słownictwa i gramatyki. 

4. Oszczędność. Wiem, że dużo osób może się zdziwić. Nie powiem, sama na początku uważałam, że będzie to kosztowna zabawa, jednak jakże się myliłam. W weekend moja mama wróciła z UK, gdzie przez Amazona zamówiła mi trzy książki. Okazało się, że sklep ten, bardzo często robi promocje typu; "kup 3, dostań kolejną gratis" "kup 2, zapłać za jedną 1" itp.,  W ten sposób za 4 książki (jedną z nich dostałam za darmo, korzystając z jednej z ofert), w przeliczeniu na złotówki zapłaciłam niecałe 80 zł. Jeżeli kupowałabym trzy (bez tej dodatkowej) to cena za 1 wychodziłaby około 27 zł. 

Ok, koniec nudnych wywodów. Przyszedł czas żeby zaprezentować wam moje nowe zdobycze. Koniecznie napiszcie mi, o której z nich chcielibyście przeczytać najpierw (recenzje będą oczywiście po polsku) :)



1. "Fangirl" - Rainbow Rowell

Książka opowiada o Cath, która uwielbia serię o Simonie Snow, a jej życie to pisanie coraz to nowszych fanfiction. Do niedawna swoją pasję dzieliła z Wren (siostrą bliźniaczką), która postanowiła zacząć tworzyć własną historię w realnym życiu. Czy Cath poradzi sobie na uniwersytecie i otworzy swoje serce na ludzi, zamiast na fikcyjne postacie?

Zaczęłam ją już czytać i powiem tylko, że zapowiada się fantastycznie. 






2. "Will Grayson, Will Grayson" - John Green i David Leuithan

W Polsce ma się pojawić na początku 2015 roku, jednak po przeczytaniu "Gwiazd naszych wina" stwierdziłam, że za bardzo podoba mi się styl Johna żeby czekać. Książka opowiada o chłopcach o tym samym imieniu i nazwisku, pochodzących z całkiem różnych środowisk, których drogi nagle się spotykają. 

Po recenzjach z goodreads.com oczekuje od niej wiele. 






3. "The unbecoming of Mara Dyer" - Michelle Hodkin

Książka miała u nas premierę niedawno (oczywiście chciałam ją zamówić w ojczystym języku, ale stwierdziłam, że jeżeli to zrobię, to nigdy nie przerzucę się na czytanie po angielsku). Po waszych recenzjach mam na nią wielką ochotę, tym bardziej, że już dawno nie czytałam żadnej powieści paranormal.









4. "Throne of glass" - Sarah J. Maas

Książka wybrana przez mojego wujka, jako ta darmowa. Szczerze mówiąc chciałam żeby to była niespodzianka i tak się stało.
Nie wiem jakim cudem nie zauważyłam jej wcześniej na polskim rynku. Opis zachęca, jednak boję się, że będzie to na zasadzie; "wezmę Igrzyska Śmierci i trochę je zmienię". 







piątek, 19 września 2014

Maggie Stiefvater - Wyścig Śmierci



"Można znieść wszystko, na co się człowiek zdecyduje."

Po tej recenzji wiele z was może mnie znienawidzić (wiem jak wielu fanów posiada ta pozycja), jednak mam nadzieję, że nie będzie tak źle i docenicie moją szczerość.
Zacznijmy od tego, że  sięgałam po nią z wielkimi nadziejami (po tuzinie pozytywnych recenzji i jakże dobrych ocenach na serwisach czytelniczych), jednak już po godzinie musiałam się zmuszać żeby kontynuować.

"Jest pierwszy dzień listopada, więc ktoś dzisiaj umrze."

Książka została napisana z punktu widzenia dwóch bohaterów (za to duży plus): Puck oraz Seana. Obydwoje mieszkają na urokliwej wyspie Thisby, która jest naprawdę wyjątkowa. Otóż co roku (pierwszego listopada) odbywa się na niej wyścig koni morskich. Nagroda to uznanie i pieniądze, przegrana w najgorszym wypadku oznacza śmierć.

Puck to pewna siebie i nie bojąca się powiedzieć własnego zdania nastolatka. Jak na książkę dla młodzieży przystało - nie miała łatwego życia - jej rodzice umarli, została z dwójką braci i farmą do utrzymania. Pewnego dnia podczas kolacji, po wymianie zdań z rodzeństwem postanawia wziąć udział w konkursie, w kórym śmierć jest na porządku dziennym. Dlaczego? Dobre pytanie. Z jednej strony chce pomóc rodzinie, która ma problemy finansowe. Ale moment, czy żeby zdobyć tę sumę nie musi wygrać całej imprezy? Zgadliście, musi. To była pierwsza rzecz, która mnie zdenerwowała - rozumiem, że to odważna decyzja, ale za to jaka głupia. Szanse, że pokona innych doświadczonych zawodników są znikome (tym bardziej, że nie ma swojego konia morskiego). Nie da się tego inaczej nazwać, to samobójstwo.

"Czasami wystarczy, że dzieli się z kimś swoją wściekłość, żeby poczuć się lepiej."

Teraz kolei na Seana, chłopaka, którego ojciec zmarł podczas jednego z wyścigów. Nie powiem, wydaje się być idealny - inteligentny, wrażliwy, zwycięzca z ostatnich kilku lat, przystojny i "jedyny", który jest w stanie oswoić zwierzęta wody. Uwierzcie mi, każda nastolatka, czytając książkę go pokocha. Ja niestety nie byłam w stanie, ponieważ był zbyt nierealną postacią. Wiem, że w wielu książkach, które zrecenzowałam miałam do czynnienia z wyidealizowanymi męskimi bohaterami i byłam dla nich łaskawsza, niestey Sean jest dla mnie jak szkic - całkowicie bez życia.

Na to wszystko nakłada się fakt, że bardzo ciężko czytało mi się tą pozycję. Miałam wrażenie jakbym jednej stronie poświecała godzinę, a końca nie było widać. Dodam również, że to pierwsza książka Maggie, jaką czytałam.

"Są chwile, które zostają w pamięci na całe życie, są też takie, które spodziewamy się zapamiętać, jednak tak się nie dzieje."

Czy znalazłam jakieś plusy? Może się zdziwicie, ale tak. Uwielbiam powieści, które mają w sobie zawartą choćby odrobinę mitologii. W "Wyścigu śmierci" też mamy z nią do czynienia, a opisy Thisby są jak obrazy namalowane za pomocą słów. Oprócz tego, jak zapewne się spodziewacie, będziemy mieć romans pomiędzy głównymi bohaterami, który też był całkiem udany, ponieważ był delikatny i przechodził wszystkie etapy. Nie było miłości od pierwszego wejrzenia i natychmiastowych "ochów" i "achów".


"To pora wyścigu skorpiona. Czuję, że żyje."

Po pierwsze wydaje mi się, że miałam za duże oczekiwania i to one mnie zwiodły. Po drugie przez całą książkę odnosiłam wrażenie, że już to gdzieś czytałam. Tak jakby wziąć "Igrzyska śmierci" i zabrać kilka pomysłów (ok w wielu utworach tak jest, ale tu mnie to najbardziej raziło). 
Jak książka się kończy? Tej tajemnicy nie zdradzę (dla mnie zbyt sielankowo i nielogicznie), ale jeżeli ktoś ma zamiar przeczytać ją żeby dowiedzieć się jaki jest koniec, lepiej napiszcie do mnie, zamiast męczyć się przez kilkaset stron, chociaż tak oczywiście nie musi być i okaże się, że to najlepsza powieść, jaką czytaliście. 


Moja ocena; 5/10
  

sobota, 13 września 2014

J.D. Salinger - Buszujący w zbożu



Każdego lata oglądam seriale. Tym razem postanowiłam zagłebić się w "Criminal minds". I tak w pewnym odcinku, jeden z seryjnych zabójców spytał; "Czy wiesz jaka jest ulubiona książka psychopatów? Buszujący w zbożu." W tamtym momencie wiedziałam, co koniecznie znajdzie się na mojej liście "must have"

"Cholerne pieniądze. Zawsze w końcu człowiekowi ością w gardle staną"

Nie chcę zakładać, że wiecie o czym jest książka, ponieważ sama wcześniej o niej tylko słyszłam. Głównym bohaterem jest nastoletni Holden, który na kilka dni przed Bożym Narodzeniem ucieka ze szkoły, z której go wywalili, i udaje się do Nowego Jorku. 

"Lepiej nikomu nic nie opowiadajcie. Bo jak opowiecie - zaczniecie tęsknić."

O czym jest książka? O dorastaniu. Przez trzysta stron mamy do czynienia ze światem nastolatka, jego nadziejami, problemami i obawami przed staniem się dorosłym. Uwierzcie mi na słowo, nigdy nie miałam aż takich problemów z recenzją, ponieważ chcąc opisać książkę dokładniej streściłabym ją szczegółowo. 

Pozycja ta jest wyjątkowa, ponieważ czytelnik czeka na punkt kulminacyjny, który nigdy nie nadejdzie. Nie zrozumcie mnie źle, nie jest to zły zabieg, ale ja byłam nastawiona na coś zupełnie innego. Myślałam, że będzie to książka, która coś we mnie zmieni, że będę o niej myślała nawet miesiąc po przeczytaniu, a niestety tak nie jest. Dużym plusem jest styl Salingera, który pisze lekko i dostępnie dla czytelnika oraz uniwersalizm. Chodzi o to, że czytając nie odczuwacie, tego że książka została wydana w 1951r., czyli w zupełnie innych czasach. Świat Holdena bardzo przypomina mi moje życie. Nie ma opisu ubioru czy "nowinek" technologicznych, które mogłyby wskazać, że to lata pięćdziesiąte. Gdybym nie orientowała się kiedy "Buszujący w zbożu" powstał, to nie miałabym żadnych przeciwskazań, żeby powiedzieć, że to powieść z XXI wieku. 

Co sprawiło, że ta pozycja budziła tyle kontrowersji? Odpowiedź jest prosta - świat nastolatków, który jest bardzo rzeczywisty. Holden jak i jego znajomi non stop używają przekleństw, chłopak chodzi do barów i pije alkohol w sporych ilościach. To wszystko jest realne, dzięki czemu książka nabiera autentyzmu. Oprócz tego pojawiła się krytyka Hollywood, które "niszczy" literaturę i odmóżdża społeczeństwo (patrząc na niektóre filmy, ciężko się nie zgodzić).

"Sam jestem, samiutki z sobą samym..."

Co do głównego bohatera - pokochacie go lub znienawidzicie. W życiu nie miałam do czynienia z postacią, która wzbudzałaby jednocześnie moją sympatię i nienawiść. Z jednej strony Holden jest inteligentnym i troskliwym chłopakiem (uwielbiałam jego przemyślenia dotyczące życia oraz sposób w jaki wypowiadał się o swoim rodzeństwie), z drugiej strony nie mogłam zrozumieć jego zachowania, które często jest nie logiczne i nie przemyślane (Holden chce aby uważano go za dorosłego, ale niestety sam zachowuje się jak dziesięciolatek, który nie dostał lizaka).

"Wystarczy pleść jakieś głupstwa, których nikt nie może zrozumieć, a ludzie zrobią wszystko, czego od nich zażądasz."

Ciężko mi wystawić ocenę, ponieważ mam co do tej pozycji mieszane uczucia. Dawno nie czytałam czegoś przez co przeszłabym tak szybko, jednak do tej pory nie wiem co "autor miał na myśli" i co starał się przekazać. Najbardziej zawiodłam się na tym, że nie było efektu "wow", a akcja była jak funkcja stała. 
Mimo wszystko, jednego jestem pewna - nie żałuję ani minuty i uważam, że każdy powinien ją przeczytać, aby mógł wyrobić swoje zdanie. 

Moja ocena; 6.5/10

środa, 10 września 2014

Kerstin Gier - Czerwień rubinu



Czy duchy zawsze muszą być straszne?

Jak podróże w czasie mogą zmienić życie szesnastolatki?

Czy z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach? 

"Ex hoc momento pendet aeternitas"

Do momentu, gdy przeczytałam "Czerwień rubinu" (pierwszy tom Trylogii czasu) każda powieść niemieckiego pochodzenia była dla mnie jednym wielkim rozczarowaniem. Nie wynikało to z uprzedzeń, lecz ze stylu pisania, który nie przypadał mi do gustu. W większości przypadków denerwowali mnie bohaterowie, którzy byli banalni lub przerysowani. Tak więc Bogu dzięki, że sięgając po tą pozycję nie miałam pojęcia jakiego pochodzenia jest pisarka (bo bym jej jeszcze nie przeczytała!). 



Poznajcie Gwendolyn Shepard, szesnastolatkę, która nie dość, że pochodzi z bardzo specyficznej i ekscentrycznej rodziny, widzi duchy to datę jej urodzenia przewidział sam Izaak Newton. Dziewczyna od zawsze była uważana za czarną owcę w rodzinie, kiedy jej kuzynka - Charlotta nie dość, że włada kilkoma językami, historię ma w małym paluszku i jest szkolną gwiazdą, to w dodatku jest nosicielką tajemniczego genu, który dziedziczą kobiety w rodzinie Shepardów. 

"Okej. To ja sobie teraz zemdleję."

Pewnego dnia życie Gwen zmienia się diametralnie, ponieważ idąc po cukierki dla cioci, która ma wizje i więszkość ludzi uważa ją za nawiedzoną, dziewczyna dostaje zawrotów głowy. Niestety, zamiast upaść na chodnik, ląduje w XX wieku. Czy Izaak Newton mógł się pomylić i nieprawdą jest, że był aż tak genialny (jak nas uczą w szkole)?! 

Powiem tak; Gwen urodziła się tego samego dnia co jej kuzynka i niestety Newton był geniuszem. Dlaczego dziewczyna została wprowadzona w błąd odnośnie daty swoich urodzin? Na to pytanie znajdziecie odpowiedź w Trylogii czasu. 

Nie martwcie się, Gwendolyn podczas podróż będzie miała wspaniałe ubrania i jeszcze wspanialszego towarzysza - Gideona. Na samym początku chłopak jest przedstawiony jako egoistyczny bufon, jednak wierzcie mi - pokochacie go już od pierwszej strony, na której się pojawi. Ja wzdychałam do niego przez wszystkie trzy części, a każde zdanie jakie wypowiedział wiązało się z wydaniem przeze mnie nie do końca zrozumiałego pisku. 

"- Jest w nim zakochana. 
- Nie, nie jest.
- Ależ tak, jest. Tylko jeszcze o tym nie wie."

"Czerwień rubinu" to dopiero początek trylogii, jednak już pod koniec książki byłam bardzo związana z bohaterami. Pierwszy raz spotkałam się z tym, że autorka była w stanie wykreować tak oryginalne postaci. Mamy tu cały przekrój; od szalonej przyjaciółki głównej bohaterki, po młodego arystokratę - ducha, który umarł za wcześnie i uważa, że szkoła to jego stary pałac. 

Kolejną rzeczą, która mnie zachwyciła był styl autorki. Kerstin pisze tak dobrze, że czytelnik nie zdaje sobie sprawy z tego ile stron już przeczytał i w pewnym momencie doznaje szoku.
Książka jest nieprzewidywalna, choć od początku wiadomo, że pomiędzy Gwen a Gideonem coś będzie (zresztą było to zapisane w gwiazdach). Wątek miłosny nie przytłacza i nie przyćmiewa całej powieści za co kolejny duży plus (to nie miłość jest najważniejsza). 

"-Gotowa,Gwendolyn? - zapytał w końcu. 
Uśmiechnęłam się do niego.
- Gotowa, jeśli i ty jesteś gotowy."

Po książkę sięgnęłam nie do końca przekonana. Myślałam, że będzie to taki zabijacz czasu, który będzie się dobrze czytało, ale nic poza tym. Och jak bardzo się myliłam. Jest to jedna z lepszych trylogii jakie czytałam (chodzi mi o to, że następne części trzymają poziom)
Chciałabym wam ją bardziej opisać, ale niestety wtedy zdradziłabym za dużo, a to właśnie tajemnice są najlepszą częścią. Dawno nie czytałam pozycji, która miałaby taki klimat (wszystko jest opisane tak, że oczami wyobraźni to widzimy) i po której następną część poleciałam na drugi dzień (cała trylogia już za mną). Oprócz tego autorka miała wszystko przemyślane i nie pogubiła się w swojej historii. Miała jasny pomysł do, którego stanowczo dążyła. 

Moja ocena; 8/10






środa, 3 września 2014

Donna Jo Napoli - Uśmiech Lisy




Leonardo da Vinci, najznakomitszy malarz i wynalazca, o którym słyszał każdy na świecie. Pozostawił po sobie wiele prac, za które trzeba by zapłacić kilka milionów (oczywiście cena od sztuki), jednak jest jedno dzieło, które od zawsze owiane było tajemnicą i pobudzało wyobraźnie nie jednego człowieka. Mowa o niczym innym jak o Mona Lisie, której uśmiech i oczy pozostaną zagadką, na którą nigdy nikt nie odpowie.

Jeżeli chcecie poznać jedną z wersji, kim była modelka pozująca Leonardowi, zwiedzić piętnastowieczną Florencję, dać się porwać namiętnej miłości młodych ludzi oraz spotkać się z cudowną sztuką Włoch wraz z tuzinem najsłynniejszych postaci renesanu zapraszam do lektury!

Książka opowiada o nastoletniej Elisabett, która wywodzi się z arystokracji, mieszkającej poza miastem, więc nie można zaliczyć jej do najaznamienitszych rodów Florencji. Na samym początku muszę przyznać, że jest to bohaterka, którą polubiłam od razu. Dlaczego? Przede wszystkim jest normalną dziewczyną, która ma kompleksy, uwielbia zabawę, jest beztroska, pracowita, wesoła i nie jest idealna.
Akcja zaczyna się kilka miesięcy przed trzynastymi urodzinami nastolatki. To właśnie wtedy ma się odbyć bal, który da do zrozumienia mężczyznom, że Lisa wchodzi w wiek kiedy może zostać żoną.
Dziewczyna nie zdaje sobie jednak sprawy, że w ciągu tych kilkudziestu dni, jej życie całkowicie się zmieni, a wszystko dzięki Leonardo. Za sprawą artysty poznaje Guiliano, najmłodszego syna Wawrzyńca Wspaniałego. Młodzi od początku darzą się sympatią, ponieważ są do siebie niezwykle podobni (czytając książkę odniosłam wrażenie, że urodzili się kilkaset lat za wcześniej). W całej powieści piękne jest to, że czytelnik jest świadkiem rozwoju ich relacji, a nie tak jak w większości książek kiedy to bohaterowie zakochują się od pierwszego wejrzenia. Tu mamy do czynienia z uczuciem młodych ludzi, którzy powoli się poznają, zaprzyjaźniają, a na samym końcu zakochują.

Jednak czy ich miłość przetrwa rewolucję mającą na celu obalić rodzinę Guiliana de'Medici?

Jaką tajemnicę kryją oczy i usta kobiety przedstawionej na słynnym obrazie?

Czy uczucia umierają? 

Pod jakimi postaciami kryje się miłość?

To są pytania, na które odpowiedź znajdziecie w Uśmiechu Lisy, który nie jest tylko romansem, ale doskonałym podręcznikiem historii. Oczywiście nie możemy wszystkiego brać na poważnie, ponieważ tak jak wspomniałam nigdy nie będziemy w 100% pewni kim jest tajemnicza kobieta, której portret znajduje się w Luwrze. Jednak przez 340 stron przewijają się nazwiska wielu ważnych postaci historycznych, takich jak; Michał Anioł, Alessandro di Mariano Filipepi, który tworzył pod pseudonimem Sandro Botticelli (to, że nie było to jego prawdziwe imię dowiedziałam się własnie z książki), Pierro di' Medici, Savonarola, Fra Angelico, Della Robia, Domenico Ghirlandaio, Donatello i wielu innych.

Donna Jo Napoli stworzyła powieść, która chwyta czytelnika za serce i nie pozwala się oderwać aż do ostatniej strony. Zachowanie bohaterów jest nieprzewidywalne, gdyż często jest spowodowane polityką i religią panującą w ówczesnych czasach. Z drugiej strony każda postać jest wyrazista i doskonale wiemy co chce nam przekazać.

Dla mnie najważniejszą rzeczą w książce były Włochy. Kocham to państwo, a w szczególności Florencję, która skradła moje serce. Często czytam powieści, których akcja dzieje się właśnie w tym kraju. Autorka przedstawiła go bardzo dobrze, ponieważ nie przedobrzyła, a zachowała klimat i całą magię tego miejsca.

Co do stylu Donny. Nie mam  jej prawie nic do zarzucenia, ponieważ pisze lekko i przyjemnie, dzięki czemu książkę się dosłownie połyka. Jedyną rzeczą, która mi przeszakdzała było to, że momentami pisała dla mnie zbyt dziecinnie (prawdopodobnie chciała w ten sposób przybliżyć świat Lisy, która jest jeszcze młoda i beztroska), jednak nie jest to coś co przeszkadza w czytaniu.

Czy warto ją przeczytać? Moim zdaniem tak i świadczy o tym fakt, że nie miałam jej w planach na ten miesiąc (pożyczyła mi ją koleżanka), a przeczytałam ją w zaledwie dwa dni szkolne. Jednak nie możecie się nastawiać, że jest to pozycja, która coś w was zmieni i będziecie pamiętać o niej do końca życia, ponieważ wtedy bardzo się rozczarujecie. Jedyne co mnie pozostanie w pamięci to zakończenie, które jest niebanalne i pokazuje, że czasami nasze potrzeby trzeba pozostawić w tyle, dla tych których kochamy. Serio nigdy nie miałm ochoty tak zaspojlerować końca i użyć powiedzenia, które oddaje całą historię.

Tak jak widzicie przy tej recenzji występuje tylko jeden cytat. Nie jest tak dlatego, że nic nie dało się znaleźć, ponieważ książka jest głupiutka. Postanowiłam tak, gdyż staram się z Wami dzielić czymś co jest dla mnie podumowaniem  książki i jej kwintesencją. Myślę, że tym razem jakość będzie miała największe znaczenie i jeżeli nie przekonałam Was do przeczytania tej pozycji, teraz tak się stanie.

" - Spójrz na oczy. Guiliano chciał, żeby postać z portretu uśmiechała się do niego bez względu na to, gdzie stanie. Udało mi się to osiągnąć dzięki oczom. Obserwują każdego, kto przechodzi obok obrazu. Widzą prawdę. Są niezmienne. To mój podarunek dla niego. Dla ciebie - wzrusza ramionami.- A może nawet dla samego siebie."

Teraz jest też promocja w internetowym sklepie Empik, gdzie kosztuje ok. 9 zł. 

Moja ocena: 7/10

Pozdrawiam i do następnego :)

sobota, 30 sierpnia 2014

Plany na wrzesień.




"Uczymy się nie dla szkoły, lecz dla życia"

Wiem, że pewnie nie chcecie słyszeć o tym, że sierpień się kończy. Całkowicie to rozumiem, ponieważ idę do drugiej klasy liceum i jestem tym przerażona. Niestety jest inna rzecz, która martwi mnie jeszcze bardziej, a mianowicie - jak co roku w sezonie jesiennym będę miała największą ochotę na czytanie.
Nauki będzie dużo, ale trzeba też znaleźć czas na odrobinę przyjemności. Tak o to przedstawiam Wam książki, które mam zamiar przeczytać w najbliższym miesiącu. 
Koniecznie napiszcie mi jakie wy macie propozycje na zbliżający się wrzesień :) 

"Książki to solidni doradcy i apostołowie. Zawsze pod ręką i zawsze bezinteresowne; mają tę przewagę nad wszelkimi mówiącymi wykładowcami, że są gotowe powtarzać swoje lekcje tak często, jak tego zechcemy."


1. Alexandra Bracken - Nigdy nie gasną 

Ok, a więc jeżeli czytaliście mój wcześniejszy post, to doskonale zdajecie sobie sprawę  tego jak bardzo chcę przeczytać tą książkę (szczególnie po zakończeniu 1 tomu). Jest to druga część trylogii, którą otworzyły "Mroczne Umysły". Mam nadzieję, że się nie zawiodę i spędzę z tym tomem przyjemne weekendowe noce (czego się nie robi dla dobrej lektury). 




"Zdolny człowiek lubi się uczyć, a głupi – nauczać."


2. Sara Shepard - Kłamstwo doskonałe (10.09.2014 - premiera)


Tak, tak to kolejna seria, którą miałam już przyjemność opisać(mój pierwszy post).
Z tego co czytałam, czwarta część ma skupiać się na rodzinie Sutton, a nie tak jak dotychczas na jej przyjaciołach. 
Mam nadzieję, że dostanę odpowiedzi na jakieś pytania, chociaż znając życie prędzej pojawią się nowe sekrety. 


"Okres nauki to czas, w którym bywasz pouczany przez kogoś, kogo nie znasz, o rzeczach, których nie chcesz wiedzieć."



3. Lowry Lois - Dawca



Książka ostatnio niezmiernie popularna i wznowiona przez poslkie wydawnictwo, dzięki swojej ekranizacji, która weszła do kin.  
Ja jak zwykle obiecałam sobie, że najpierw 
przeczytam tą pozycję, a następnie wybiorę się do kina.
Z tego co słyszałam to kolejna dystopja, z tym, że powstała kilkanaście lat temu kiedy ten gatunek nie był modny. 
Jestem ciekawa jak wtedy był przedstawiony świat i mam nadzieję, że nie będzie to ten sam schemat i mnie czymś zaskoczy.


"Całe życie jest szkołą"

4. George Orwell - Rok 1984



Mowa tu o nikim innym jak o "ojcu" dystopii. Pozycja ta jest klasyką i od dłuższego czasu chciałam po nią sięgnąć, ale nigdy nie miałam czasu. Skłonił mnie dopiero "Folwark zwierzęcy", który był w zeszłym roku moją lekturą i 
uwaga, uwaga - spodobał mi się. 
Nie powiem, mam duże oczekiwania co do tej książki i mam nadzieję, że się nie zawiodę. 


"Kto nie przeszedł przez szkołe bólu, jest jak analfabeta przed księgą życia"



Przedstawiam tylko te cztery pozycje, ponieważ nie wiem kiedy przyjdzie mi "Wołanie kukułki" Roberta Galbraith'a. Oprócz tego jestem pewna, że w ręce wpadną mi inne książki, o których teraz nie mam pojęcia, ponieważ tak jest zawsze. Jeżeli mieliście okazję już przeczytać, którąś z książek napiszcie mi o tym w komentarzu :) 

Udanego rozpoczęcia roku (o ile to możliwe) i do napisania w tygodniu (tym razem recenzja) (:

wtorek, 26 sierpnia 2014

Lauren Oliver - 7 razy dziś




„Ale kiedy noc się zaczyna, wszystko jest możliwe.

Czy istnieje Amerykański „Dzień świstaka”?

Czy przeżywanie non stop piątku i Walentynek może być męczące?

Czy tydzień wystarczy żeby człowiek zmienił się o 180 stopni?

„7 razy dziś” było debiutem Lauren Oliver, mimo to większość czytelników kojarzy ją dzięki „Delirium”.  Światy przedstawione w obu książkach mają tylko jeden wspólny mianownik – główni bohaterzy są nastolatkami.

„To dziwne, jak wiele można o kimś wiedzieć, nie wiedząc wszystkiego. A wciąż nam się wydaje, że kiedyś nadejdzie dzień, kiedy poznamy całą prawdę”.

Poznajmy Sam Kingston, popularną dziewczynę, mającą przystojnego chłopaka, trzy najlepsze przyjaciółki ( Ally, Elody i Lindsay), życie usłane różami i co dla niej najważniejsze – popularność. No bo która z nas nie marzyła choć raz, żeby wieść życie niczym z amerykańskiego filmu? Być najbardziej rozpoznawalną dziewczyną w szkole, posiadającą najlepsze ubrania oraz żeby każdy nasz wybryk uchodził na sucho. Podejrzewam, że większość byłaby zachwycona taką sytuacją. Sam również uważała swoje życie za perfekcyjne, do czasu... Po pewnej imprezie budzi się, ale zamiast mieć nieznośnego kaca odkrywa, że znowu jest piątek, który musi przeżyć na nowo i tak siedem razy.
Jak główna bohaterka rozgrywa tę sytuację? Nie mogę dokładnie opowiedzieć całej książki, ponieważ nie miałoby to najmniejszego sensu. Jedyne co mogę powiedzieć to to, że dziewczyna zalicza wzloty i upadki, robi to czego by w życiu nie zrobiła ze względu na konsekwencje, dostrzega jak jej zachowanie oddziałuje na innych, zawiera nowe znajomości a inne kończy, czyli w skrócie – uczy się żyć na nowo.

„Platon wierzył, iż cały świat - wszystko, co widzimy - to tylko cień na ścianie jaskini. Nie widzimy prawdziwych rzeczy, tych rzucających cienie I tak się teraz czuję, jakby otaczały mnie cienie, 
jakbym widziała tylko odbicie rzeczy, a nie ją samą.

Co do książki mam mieszane uczucia. Pomysł w żaden sposób nie jest nowatorki, ale mimo tego spodobał mi się, ze względu na to, że nie wiemy jak skończy się historia Sam, co uda jej się zmienić i czy przede wszystkim da radę „naprawić” siebie. Drugim plusem jest otwarte zakończenie, czyli każdy może dokończyć książkę tak jak mu się to podoba (na początku nie byłam tym zachwycona, ponieważ zazwyczaj chcę wiedzieć co jest dalej, jednak po przespaniu się z tym stwierdziłam, że gdyby nie to, o dziele Lauren Oliver zapomniałabym już po kilku dniach). Następną zaletą jest lekkość z jaką czyta się książkę. Pochłonęłam ją w ciągu jednego dnia – nie była aż tak wciągająca, jednak uwielbiam styl autorki, dzięki któremu płynnie przechodzi się do kolejnej strony. Ostatni pozytywny akcent to próba nakłonienia czytelnik do refleksji – tak jak w przypadku „Trzynaście powodów” Jay’a Ashera, Lauren daje jasny przekaz „Halo, ty tam, przystań na chwilę i zastanów się nad sobą. Czy wiesz, że Twój głupi żart może zniszczyć komuś życie? Nie możesz traktować ludzi jak śmieci, a potem oczekiwać, że będą Cię kochać”.

„Może dla ciebie jest jakieś jutro. Może dla ciebie istnieje tysiąc kolejnych dni albo trzy tysiące, albo dziesięć- tyle czasu, że możesz się w nim zanurzyć, taplać do woli, że możesz pozwolić by przesypywał ci się przez palce jak monety. Tyle czasu, że możesz go zmarnować

Wspomniałam wcześniej, że mam mieszane uczucia co do tej pozycji, teraz czas wyjaśnić dlaczego. Pierwszy raz od dłuższego czasu tak bardzo nie lubiłam głównej bohaterki! Ok z każdym dniem Sam  zmienia się na lepsze, jednak jej przeświadczenie o byciu lepszym od innych i wyśmiewanie osób, które mają mniej pieniędzy są nie do wytrzymania. Następnie mamy jej koleżanki, które zostały wykreowane dosyć schematycznie – są wrednym i głupimi dziewczynami, którym też wszystko wolno. Wiem, że taki był zamiar żeby stworzyć przerysowanych bohaterów, jednak jest tu duża przesada i można odnieść wrażenie jakby oglądało się „Wredne dziewczyny”.  Najgorsze jest to, że nastolatki zdają sobie sprawę jak bardzo ranią innych, jednak to zamiast je zniechęcić jeszcze bardziej je motywuje.

„Po to są właśnie najlepsi przyjaciele. Tak właśnie postępują. Pilnują, żebyś nie spadł w przepaść.

Mam teraz ogromny problem, ponieważ nie wiem, czy powinnam wam ją polecić, czy też odradzić. Z jednej strony książkę czyta się szybko i spisała się idealnie jako wypełnienie czasu na plaży, jednak z drugiej strony jest ona oklepana i poza nie do końca wyjaśnionym końcem niczym nie zaskakuje. Niektórzy mogą uważać ją za męczącą ze względu na bohaterów (no oprócz Kenta) i już po pierwszych 50 stronach sobie odpuszczą. Tak więc decyzję pozostawiam wam.

Moja ocena:  5/10 

czwartek, 21 sierpnia 2014

Alexandra Bracken - Mroczne Umysły






Zielony, niebieski, żółty, pomarańczowy i czerwony. Dla nas to zwykłe kolory, dla pokolenia Psi te barwy to życie albo śmierć…

„Najmroczniejsze umysły skrywają się za fasadą najzwyklejszych twarzy.


Witajcie w świecie, gdzie każde dziecko po dziesiątym roku życia umiera albo nabywa zdolności psychokinetyczne! Pewnie większość z Was wolałaby tę drugą opcję, jednak nie jest ona do końca tak super jak się wydaje ( no bo kto by nie chciał być geniuszem, poruszać przedmiotami bez dotykania ich, kontrolować prąd, włamać się do umysłu innego człowieka, bądź sprawić, że coś może wybuchnąć).  Dlaczego? Odpowiedź jest prosta, to co czynni innym  - czyni niebezpiecznym (Veronico Roth, dziękuję!). To wystarczy, aby rząd zamknął dzieciaki w obozach (zabierając je od rodziców siłą, bądź dobrowolnie),  które są przedstawiane jako sanatorium, a tak naprawdę przypominają obozy pracy.

„Nie, oni nie lękali się o dzieci, które mogły umrzeć. Nie martwili się pustką, którą miały po sobie pozostawić. Oni bali się nas – tych, którzy przeżyli.

Tak w skrócie można przedstawić świat, w którym żyje Ruby, główna bohaterka. Szesnastolatka udaje zieloną (geniusza) chociaż jest jedną z ostatnich pomarańczowych (przez to, że byli niebezpieczni rząd ich wyeliminował). Pewnego dnia, z małą pomocą, dziewczyna wydostaje się z obozu i zaczyna żyć na zewnątrz. Jak można się spodziewać nie jest to takie łatwe, a na każdym kroku czyha niebezpieczeństwo. Mimo wszystko Ruby nie jest sama, ponieważ poznaje; Liama - niebieskiego (chłopaka, o którym marzy każda nastolatka), Pulpeta - niebieskiego (gościa, który najpierw ją nienawidzi, chociaż każdy  czytelnik wie, że pod koniec serii będą najlepszymi przyjaciółmi) i Zu - żółtą (małą Azjatkę , którą ma się ochotę przytulić i nigdy  nie puścić).

„To prawda, że często nie można odzyskać tego, co się kiedyś miało, ale można zamknąć ten rozdział i zacząć od nowa.


Mroczne Umysły to książka klimatyczna i bardzo wciągająca, jednak nie ma co ukrywać, że nie jest to oryginalny pomysł (mogłabym wymienić wiele utworów o nastolatkach posiadających paranormalne zdolności). Są jednak elementy, które wyróżniają utwór Alexandry Bracken na ich tle.


Po pierwsze świat, który wykreowała autorka. Dla mnie to połączenie utworów Lauren Oliver i Suzanne Collins. Dzieciaki muszą walczyć o przeżycie w brutalnym, nie akceptującym ich świecie, ale są też miejsca, gdzie mogą się schronić. Nie wszystko co z początku wydaje się dobre takie jest i odwrotnie.

Po drugie bohaterowie. Pierwszy raz w życiu czytając książkę, miałam wrażenie, że są autentyczni. Nie zrozumcie mnie źle, ale w niektórych dziełach zachowanie postaci jest nie adekwatne do tego co przeżyły. Żeby lepiej to zobrazować przywołam „ulubioną” postać większości czytelników – Bellę. Jakby nie patrzeć w każdej części Zmierzchu coś przeżywa, nawet własną śmierć, jednak zachowuje się jak gdyby nic. Nie ma żadnych rys na psychice, czy traumy. Nie lubię tego, ponieważ  nie jest to prawdziwe życie, w którym każda sytuacja coś po sobie zostawia w postaci jakiegoś piętna.

Ruby po uciecze z obozu zachowuje się tak jakby faktycznie tam była (jest lękliwa, nie wierzy w swoje możliwości i stara się wtopić w tło), jednak z czasem ewoluuje na oczach czytelnika, zaskarbiając sobie sympatię.

No i oczywiście moja ulubiona bohaterka – Zu. Dziewczynka nie mówi, jednak Alexandra zrobiła z niej osobę, która językiem swojego ciała, zachowaniem i reagowaniem na różne zdarzenia mówi więcej niż mogłaby wyrazić słowami.

„Podaj mi chociaż jeden powód, dla którego nie możemy być razem, a ja podam ci sto argumentów dowodzących czegoś zupełnie przeciwnego.

Nie da się ukryć, że Mroczne Umysły wciągnęły mnie od pierwszej strony i porwały do swojego świata, w którym ciężko się odnaleźć, jednak gdy to nastąpi możecie być pewni jednego, będziecie tam chcieli wrócić.

„Zamknij oczy - wyszeptałam - Dokończę tę opowieść.

Ostatni rozdział wprowadza czytelnika w osłupienie i chęć zabicia autorki! To wszystko gwarantuje jedno – na pierwszej części się nie skończy i będziecie chcieli więcej.

Dla ułatwienia mała legenda "umiejętności"

Zieloni - geniusze
Niebiescy - telekineza
Żółci - kontrolują prąd
Pomarańczowi - mogą kontrolować umysł innych ludzi
Czerwoni - wysadzają co popadnie 



Moja ocena: 8/10