niedziela, 28 września 2014

Boys TAG


"Ten chłopiec był od dawna chory na miłość."


Dzisiaj post z trochę innej beczki. Jak wszyscy doskonale wiemy, wielkimi krokami zbliża się dzień chłopaka. Z tej okazaji postanowiłam zrobić Boys TAG. Na czym polega? Poniżej przedstawię wam moich pięciu ulubionych, książkowych bohaterów. W komentarzach koniecznie napiszcie mi wasze typy. Zapraszam wsztystkich do zabawy i zaczynajmny! 

5. Liam Stewart - "Mroczne Umysły"


No bo jak tu nie kochać troskliwego blondyna z uroczym uśmiechem? Liam to nietypowo typowy bohater. Nie jest na początku draniem żeby potem okazać się idealnym materiałem na chłopaka. Od samego początku jest "chłopakiem z sąsiedztwa", jednak nie przesłodzonym i umiejącym postawić na swoim. Mimo, iż na początku uważałam go za nudnego, szybko zmieniłam zdanie. 
Podczas czytania "Zanim zgasną" tylko jedno cisnęło mi się na usta: "Liamie wracaj!"


4. Yves Benedict - "Jak cię wykraść Phoenixie"



Niestety w Polsce cała seria nie cieszy się za dużą popularnością. Co za szkoda. Książkę warto przeczytać chociażby ze względu na inteligentnego, silnego, kochającego i wspaniałego Yvesa. Ci perfekcyjni chłopcy... Za co pokochamy jednego z braci? Za całokształt. Jest to jedyny "nie drań", który zawładnął moim sercem. 
Niedługo pojawi się recenzja książki i po przeczytaniu jej, doskonale mnie zrozumiecie. 




3. Raphael - "Angelfall"



Najlepszy anioł z krainy książek. Od samego początku wiadomo, że ma w sobie to coś. Ok, może jest typowym bohaterem, który najpierw musi być draniem (chociaż za to go pokochałam) i tym złym. Z każdą kolejną stroną pokazuje swoją prawdziwą naturę, której ciężko się oprzeć. Dowcipny, troskliwy i archanioł. 
Czego można chcieć więcej?




2. Percy Jackson - "Złodziej pioruna"



Chyba nie muszę tłumaczyć za co uwielbiam syna Posejdona. On po prostu jest. 
Przywiązałam się do niego najbardziej ze względu na ilość książek z jego udziałem. Jest dla mnie niczym dla niektórych Harry Potter. To na ksiażkach Riordana dorastałam i dzięki niemu zaczęłam czytać. Tak, "Złodziej pioruna" był moim pierwszym.





1. Gideon de Villiers - "Czerwień rubinu"



A mama mówiła; dziecko ideałów nie ma. Wybacz mamo, bardzo cię kocham i liczę się z twoim zdaniem, ale w tym przypadku NIE masz racji. Mój numer jeden - Gideon. Dlaczego pierwsze miejsce? Każdy, kto czytał Trylogię czasu pewnie mnie zrozumie. Sam opis jego uśmiechu sprawił, że kąciki moich ust szły w góre. Każda strona nabierała dzięki niemu sensu. Czytając to pewnie pomyślicie, że jestem nienormalna, ale chyba każda/każdy z nas ma takiego bohatera, który znaczy dla nas najwięcej. 


Jeszcze raz wszystkiego najlepszego z okazji waszego święta. 

"Chłopcy dojrzewają w normalnym tempie. To dziewczyny są z natury niecierpliwe i chcą mieć wszystko natychmiast."


środa, 24 września 2014

#1. Coming soon.



Mieliście kiedyś tak, że słyszeliście o książce, którą od razu chcieliście przeczytać? W moim przypadku jest tak prawie cały czas, z tą różnicą, że zazwyczaj są to pozycje, które zostały wydane za granicą, a nasze ojczyste wydawnictwa jeszcze się nimi nie zainteresowały.

Od dawna miałam zamiar przerzucić się na książki pisane w języku angielskim. Powodów jest wiele, więc przedstawię wam tylko cztery główne żeby nie przynudzać.

1. Większy wybór. Nie oszukujmny się, w Polsce w porównaniu do Stanów, czy Wielkiej Brytanii mamy mało pozycji. Na chwilę obecną interesują mnie; kryminały, dystopie, YA i czasami paranormale. W tym przedziale przeczytałam bardzo dużo i coraz ciężej jest mi znaleźć pozycję, która by mnie zainteresowała. 

2. Brak kontynuacji. Przyznajcie się, ile razy czekaliście na kontynuację ukochanej książki, po czym dowiadywaliście się, że jej nie będzie? Po kilku takich sytuacjach zdenerwowałam się (nie obwiniam wydawnictw, bo rozumiem, że dla nich to biznes, który czasami się opłaca, a czasami nie), ponieważ chciałam wiedzieć jak dalej potoczy się historia, a wiedziałam, że nie będzie mi to dane.

3. Język, język i jeszcze raz język. Chyba nie muszę za bardzo tego komentować, ponieważ przez czytanie w oryginale uczymy się nowego słownictwa i gramatyki. 

4. Oszczędność. Wiem, że dużo osób może się zdziwić. Nie powiem, sama na początku uważałam, że będzie to kosztowna zabawa, jednak jakże się myliłam. W weekend moja mama wróciła z UK, gdzie przez Amazona zamówiła mi trzy książki. Okazało się, że sklep ten, bardzo często robi promocje typu; "kup 3, dostań kolejną gratis" "kup 2, zapłać za jedną 1" itp.,  W ten sposób za 4 książki (jedną z nich dostałam za darmo, korzystając z jednej z ofert), w przeliczeniu na złotówki zapłaciłam niecałe 80 zł. Jeżeli kupowałabym trzy (bez tej dodatkowej) to cena za 1 wychodziłaby około 27 zł. 

Ok, koniec nudnych wywodów. Przyszedł czas żeby zaprezentować wam moje nowe zdobycze. Koniecznie napiszcie mi, o której z nich chcielibyście przeczytać najpierw (recenzje będą oczywiście po polsku) :)



1. "Fangirl" - Rainbow Rowell

Książka opowiada o Cath, która uwielbia serię o Simonie Snow, a jej życie to pisanie coraz to nowszych fanfiction. Do niedawna swoją pasję dzieliła z Wren (siostrą bliźniaczką), która postanowiła zacząć tworzyć własną historię w realnym życiu. Czy Cath poradzi sobie na uniwersytecie i otworzy swoje serce na ludzi, zamiast na fikcyjne postacie?

Zaczęłam ją już czytać i powiem tylko, że zapowiada się fantastycznie. 






2. "Will Grayson, Will Grayson" - John Green i David Leuithan

W Polsce ma się pojawić na początku 2015 roku, jednak po przeczytaniu "Gwiazd naszych wina" stwierdziłam, że za bardzo podoba mi się styl Johna żeby czekać. Książka opowiada o chłopcach o tym samym imieniu i nazwisku, pochodzących z całkiem różnych środowisk, których drogi nagle się spotykają. 

Po recenzjach z goodreads.com oczekuje od niej wiele. 






3. "The unbecoming of Mara Dyer" - Michelle Hodkin

Książka miała u nas premierę niedawno (oczywiście chciałam ją zamówić w ojczystym języku, ale stwierdziłam, że jeżeli to zrobię, to nigdy nie przerzucę się na czytanie po angielsku). Po waszych recenzjach mam na nią wielką ochotę, tym bardziej, że już dawno nie czytałam żadnej powieści paranormal.









4. "Throne of glass" - Sarah J. Maas

Książka wybrana przez mojego wujka, jako ta darmowa. Szczerze mówiąc chciałam żeby to była niespodzianka i tak się stało.
Nie wiem jakim cudem nie zauważyłam jej wcześniej na polskim rynku. Opis zachęca, jednak boję się, że będzie to na zasadzie; "wezmę Igrzyska Śmierci i trochę je zmienię". 







piątek, 19 września 2014

Maggie Stiefvater - Wyścig Śmierci



"Można znieść wszystko, na co się człowiek zdecyduje."

Po tej recenzji wiele z was może mnie znienawidzić (wiem jak wielu fanów posiada ta pozycja), jednak mam nadzieję, że nie będzie tak źle i docenicie moją szczerość.
Zacznijmy od tego, że  sięgałam po nią z wielkimi nadziejami (po tuzinie pozytywnych recenzji i jakże dobrych ocenach na serwisach czytelniczych), jednak już po godzinie musiałam się zmuszać żeby kontynuować.

"Jest pierwszy dzień listopada, więc ktoś dzisiaj umrze."

Książka została napisana z punktu widzenia dwóch bohaterów (za to duży plus): Puck oraz Seana. Obydwoje mieszkają na urokliwej wyspie Thisby, która jest naprawdę wyjątkowa. Otóż co roku (pierwszego listopada) odbywa się na niej wyścig koni morskich. Nagroda to uznanie i pieniądze, przegrana w najgorszym wypadku oznacza śmierć.

Puck to pewna siebie i nie bojąca się powiedzieć własnego zdania nastolatka. Jak na książkę dla młodzieży przystało - nie miała łatwego życia - jej rodzice umarli, została z dwójką braci i farmą do utrzymania. Pewnego dnia podczas kolacji, po wymianie zdań z rodzeństwem postanawia wziąć udział w konkursie, w kórym śmierć jest na porządku dziennym. Dlaczego? Dobre pytanie. Z jednej strony chce pomóc rodzinie, która ma problemy finansowe. Ale moment, czy żeby zdobyć tę sumę nie musi wygrać całej imprezy? Zgadliście, musi. To była pierwsza rzecz, która mnie zdenerwowała - rozumiem, że to odważna decyzja, ale za to jaka głupia. Szanse, że pokona innych doświadczonych zawodników są znikome (tym bardziej, że nie ma swojego konia morskiego). Nie da się tego inaczej nazwać, to samobójstwo.

"Czasami wystarczy, że dzieli się z kimś swoją wściekłość, żeby poczuć się lepiej."

Teraz kolei na Seana, chłopaka, którego ojciec zmarł podczas jednego z wyścigów. Nie powiem, wydaje się być idealny - inteligentny, wrażliwy, zwycięzca z ostatnich kilku lat, przystojny i "jedyny", który jest w stanie oswoić zwierzęta wody. Uwierzcie mi, każda nastolatka, czytając książkę go pokocha. Ja niestety nie byłam w stanie, ponieważ był zbyt nierealną postacią. Wiem, że w wielu książkach, które zrecenzowałam miałam do czynnienia z wyidealizowanymi męskimi bohaterami i byłam dla nich łaskawsza, niestey Sean jest dla mnie jak szkic - całkowicie bez życia.

Na to wszystko nakłada się fakt, że bardzo ciężko czytało mi się tą pozycję. Miałam wrażenie jakbym jednej stronie poświecała godzinę, a końca nie było widać. Dodam również, że to pierwsza książka Maggie, jaką czytałam.

"Są chwile, które zostają w pamięci na całe życie, są też takie, które spodziewamy się zapamiętać, jednak tak się nie dzieje."

Czy znalazłam jakieś plusy? Może się zdziwicie, ale tak. Uwielbiam powieści, które mają w sobie zawartą choćby odrobinę mitologii. W "Wyścigu śmierci" też mamy z nią do czynienia, a opisy Thisby są jak obrazy namalowane za pomocą słów. Oprócz tego, jak zapewne się spodziewacie, będziemy mieć romans pomiędzy głównymi bohaterami, który też był całkiem udany, ponieważ był delikatny i przechodził wszystkie etapy. Nie było miłości od pierwszego wejrzenia i natychmiastowych "ochów" i "achów".


"To pora wyścigu skorpiona. Czuję, że żyje."

Po pierwsze wydaje mi się, że miałam za duże oczekiwania i to one mnie zwiodły. Po drugie przez całą książkę odnosiłam wrażenie, że już to gdzieś czytałam. Tak jakby wziąć "Igrzyska śmierci" i zabrać kilka pomysłów (ok w wielu utworach tak jest, ale tu mnie to najbardziej raziło). 
Jak książka się kończy? Tej tajemnicy nie zdradzę (dla mnie zbyt sielankowo i nielogicznie), ale jeżeli ktoś ma zamiar przeczytać ją żeby dowiedzieć się jaki jest koniec, lepiej napiszcie do mnie, zamiast męczyć się przez kilkaset stron, chociaż tak oczywiście nie musi być i okaże się, że to najlepsza powieść, jaką czytaliście. 


Moja ocena; 5/10
  

sobota, 13 września 2014

J.D. Salinger - Buszujący w zbożu



Każdego lata oglądam seriale. Tym razem postanowiłam zagłebić się w "Criminal minds". I tak w pewnym odcinku, jeden z seryjnych zabójców spytał; "Czy wiesz jaka jest ulubiona książka psychopatów? Buszujący w zbożu." W tamtym momencie wiedziałam, co koniecznie znajdzie się na mojej liście "must have"

"Cholerne pieniądze. Zawsze w końcu człowiekowi ością w gardle staną"

Nie chcę zakładać, że wiecie o czym jest książka, ponieważ sama wcześniej o niej tylko słyszłam. Głównym bohaterem jest nastoletni Holden, który na kilka dni przed Bożym Narodzeniem ucieka ze szkoły, z której go wywalili, i udaje się do Nowego Jorku. 

"Lepiej nikomu nic nie opowiadajcie. Bo jak opowiecie - zaczniecie tęsknić."

O czym jest książka? O dorastaniu. Przez trzysta stron mamy do czynienia ze światem nastolatka, jego nadziejami, problemami i obawami przed staniem się dorosłym. Uwierzcie mi na słowo, nigdy nie miałam aż takich problemów z recenzją, ponieważ chcąc opisać książkę dokładniej streściłabym ją szczegółowo. 

Pozycja ta jest wyjątkowa, ponieważ czytelnik czeka na punkt kulminacyjny, który nigdy nie nadejdzie. Nie zrozumcie mnie źle, nie jest to zły zabieg, ale ja byłam nastawiona na coś zupełnie innego. Myślałam, że będzie to książka, która coś we mnie zmieni, że będę o niej myślała nawet miesiąc po przeczytaniu, a niestety tak nie jest. Dużym plusem jest styl Salingera, który pisze lekko i dostępnie dla czytelnika oraz uniwersalizm. Chodzi o to, że czytając nie odczuwacie, tego że książka została wydana w 1951r., czyli w zupełnie innych czasach. Świat Holdena bardzo przypomina mi moje życie. Nie ma opisu ubioru czy "nowinek" technologicznych, które mogłyby wskazać, że to lata pięćdziesiąte. Gdybym nie orientowała się kiedy "Buszujący w zbożu" powstał, to nie miałabym żadnych przeciwskazań, żeby powiedzieć, że to powieść z XXI wieku. 

Co sprawiło, że ta pozycja budziła tyle kontrowersji? Odpowiedź jest prosta - świat nastolatków, który jest bardzo rzeczywisty. Holden jak i jego znajomi non stop używają przekleństw, chłopak chodzi do barów i pije alkohol w sporych ilościach. To wszystko jest realne, dzięki czemu książka nabiera autentyzmu. Oprócz tego pojawiła się krytyka Hollywood, które "niszczy" literaturę i odmóżdża społeczeństwo (patrząc na niektóre filmy, ciężko się nie zgodzić).

"Sam jestem, samiutki z sobą samym..."

Co do głównego bohatera - pokochacie go lub znienawidzicie. W życiu nie miałam do czynienia z postacią, która wzbudzałaby jednocześnie moją sympatię i nienawiść. Z jednej strony Holden jest inteligentnym i troskliwym chłopakiem (uwielbiałam jego przemyślenia dotyczące życia oraz sposób w jaki wypowiadał się o swoim rodzeństwie), z drugiej strony nie mogłam zrozumieć jego zachowania, które często jest nie logiczne i nie przemyślane (Holden chce aby uważano go za dorosłego, ale niestety sam zachowuje się jak dziesięciolatek, który nie dostał lizaka).

"Wystarczy pleść jakieś głupstwa, których nikt nie może zrozumieć, a ludzie zrobią wszystko, czego od nich zażądasz."

Ciężko mi wystawić ocenę, ponieważ mam co do tej pozycji mieszane uczucia. Dawno nie czytałam czegoś przez co przeszłabym tak szybko, jednak do tej pory nie wiem co "autor miał na myśli" i co starał się przekazać. Najbardziej zawiodłam się na tym, że nie było efektu "wow", a akcja była jak funkcja stała. 
Mimo wszystko, jednego jestem pewna - nie żałuję ani minuty i uważam, że każdy powinien ją przeczytać, aby mógł wyrobić swoje zdanie. 

Moja ocena; 6.5/10

środa, 10 września 2014

Kerstin Gier - Czerwień rubinu



Czy duchy zawsze muszą być straszne?

Jak podróże w czasie mogą zmienić życie szesnastolatki?

Czy z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach? 

"Ex hoc momento pendet aeternitas"

Do momentu, gdy przeczytałam "Czerwień rubinu" (pierwszy tom Trylogii czasu) każda powieść niemieckiego pochodzenia była dla mnie jednym wielkim rozczarowaniem. Nie wynikało to z uprzedzeń, lecz ze stylu pisania, który nie przypadał mi do gustu. W większości przypadków denerwowali mnie bohaterowie, którzy byli banalni lub przerysowani. Tak więc Bogu dzięki, że sięgając po tą pozycję nie miałam pojęcia jakiego pochodzenia jest pisarka (bo bym jej jeszcze nie przeczytała!). 



Poznajcie Gwendolyn Shepard, szesnastolatkę, która nie dość, że pochodzi z bardzo specyficznej i ekscentrycznej rodziny, widzi duchy to datę jej urodzenia przewidział sam Izaak Newton. Dziewczyna od zawsze była uważana za czarną owcę w rodzinie, kiedy jej kuzynka - Charlotta nie dość, że włada kilkoma językami, historię ma w małym paluszku i jest szkolną gwiazdą, to w dodatku jest nosicielką tajemniczego genu, który dziedziczą kobiety w rodzinie Shepardów. 

"Okej. To ja sobie teraz zemdleję."

Pewnego dnia życie Gwen zmienia się diametralnie, ponieważ idąc po cukierki dla cioci, która ma wizje i więszkość ludzi uważa ją za nawiedzoną, dziewczyna dostaje zawrotów głowy. Niestety, zamiast upaść na chodnik, ląduje w XX wieku. Czy Izaak Newton mógł się pomylić i nieprawdą jest, że był aż tak genialny (jak nas uczą w szkole)?! 

Powiem tak; Gwen urodziła się tego samego dnia co jej kuzynka i niestety Newton był geniuszem. Dlaczego dziewczyna została wprowadzona w błąd odnośnie daty swoich urodzin? Na to pytanie znajdziecie odpowiedź w Trylogii czasu. 

Nie martwcie się, Gwendolyn podczas podróż będzie miała wspaniałe ubrania i jeszcze wspanialszego towarzysza - Gideona. Na samym początku chłopak jest przedstawiony jako egoistyczny bufon, jednak wierzcie mi - pokochacie go już od pierwszej strony, na której się pojawi. Ja wzdychałam do niego przez wszystkie trzy części, a każde zdanie jakie wypowiedział wiązało się z wydaniem przeze mnie nie do końca zrozumiałego pisku. 

"- Jest w nim zakochana. 
- Nie, nie jest.
- Ależ tak, jest. Tylko jeszcze o tym nie wie."

"Czerwień rubinu" to dopiero początek trylogii, jednak już pod koniec książki byłam bardzo związana z bohaterami. Pierwszy raz spotkałam się z tym, że autorka była w stanie wykreować tak oryginalne postaci. Mamy tu cały przekrój; od szalonej przyjaciółki głównej bohaterki, po młodego arystokratę - ducha, który umarł za wcześnie i uważa, że szkoła to jego stary pałac. 

Kolejną rzeczą, która mnie zachwyciła był styl autorki. Kerstin pisze tak dobrze, że czytelnik nie zdaje sobie sprawy z tego ile stron już przeczytał i w pewnym momencie doznaje szoku.
Książka jest nieprzewidywalna, choć od początku wiadomo, że pomiędzy Gwen a Gideonem coś będzie (zresztą było to zapisane w gwiazdach). Wątek miłosny nie przytłacza i nie przyćmiewa całej powieści za co kolejny duży plus (to nie miłość jest najważniejsza). 

"-Gotowa,Gwendolyn? - zapytał w końcu. 
Uśmiechnęłam się do niego.
- Gotowa, jeśli i ty jesteś gotowy."

Po książkę sięgnęłam nie do końca przekonana. Myślałam, że będzie to taki zabijacz czasu, który będzie się dobrze czytało, ale nic poza tym. Och jak bardzo się myliłam. Jest to jedna z lepszych trylogii jakie czytałam (chodzi mi o to, że następne części trzymają poziom)
Chciałabym wam ją bardziej opisać, ale niestety wtedy zdradziłabym za dużo, a to właśnie tajemnice są najlepszą częścią. Dawno nie czytałam pozycji, która miałaby taki klimat (wszystko jest opisane tak, że oczami wyobraźni to widzimy) i po której następną część poleciałam na drugi dzień (cała trylogia już za mną). Oprócz tego autorka miała wszystko przemyślane i nie pogubiła się w swojej historii. Miała jasny pomysł do, którego stanowczo dążyła. 

Moja ocena; 8/10






środa, 3 września 2014

Donna Jo Napoli - Uśmiech Lisy




Leonardo da Vinci, najznakomitszy malarz i wynalazca, o którym słyszał każdy na świecie. Pozostawił po sobie wiele prac, za które trzeba by zapłacić kilka milionów (oczywiście cena od sztuki), jednak jest jedno dzieło, które od zawsze owiane było tajemnicą i pobudzało wyobraźnie nie jednego człowieka. Mowa o niczym innym jak o Mona Lisie, której uśmiech i oczy pozostaną zagadką, na którą nigdy nikt nie odpowie.

Jeżeli chcecie poznać jedną z wersji, kim była modelka pozująca Leonardowi, zwiedzić piętnastowieczną Florencję, dać się porwać namiętnej miłości młodych ludzi oraz spotkać się z cudowną sztuką Włoch wraz z tuzinem najsłynniejszych postaci renesanu zapraszam do lektury!

Książka opowiada o nastoletniej Elisabett, która wywodzi się z arystokracji, mieszkającej poza miastem, więc nie można zaliczyć jej do najaznamienitszych rodów Florencji. Na samym początku muszę przyznać, że jest to bohaterka, którą polubiłam od razu. Dlaczego? Przede wszystkim jest normalną dziewczyną, która ma kompleksy, uwielbia zabawę, jest beztroska, pracowita, wesoła i nie jest idealna.
Akcja zaczyna się kilka miesięcy przed trzynastymi urodzinami nastolatki. To właśnie wtedy ma się odbyć bal, który da do zrozumienia mężczyznom, że Lisa wchodzi w wiek kiedy może zostać żoną.
Dziewczyna nie zdaje sobie jednak sprawy, że w ciągu tych kilkudziestu dni, jej życie całkowicie się zmieni, a wszystko dzięki Leonardo. Za sprawą artysty poznaje Guiliano, najmłodszego syna Wawrzyńca Wspaniałego. Młodzi od początku darzą się sympatią, ponieważ są do siebie niezwykle podobni (czytając książkę odniosłam wrażenie, że urodzili się kilkaset lat za wcześniej). W całej powieści piękne jest to, że czytelnik jest świadkiem rozwoju ich relacji, a nie tak jak w większości książek kiedy to bohaterowie zakochują się od pierwszego wejrzenia. Tu mamy do czynienia z uczuciem młodych ludzi, którzy powoli się poznają, zaprzyjaźniają, a na samym końcu zakochują.

Jednak czy ich miłość przetrwa rewolucję mającą na celu obalić rodzinę Guiliana de'Medici?

Jaką tajemnicę kryją oczy i usta kobiety przedstawionej na słynnym obrazie?

Czy uczucia umierają? 

Pod jakimi postaciami kryje się miłość?

To są pytania, na które odpowiedź znajdziecie w Uśmiechu Lisy, który nie jest tylko romansem, ale doskonałym podręcznikiem historii. Oczywiście nie możemy wszystkiego brać na poważnie, ponieważ tak jak wspomniałam nigdy nie będziemy w 100% pewni kim jest tajemnicza kobieta, której portret znajduje się w Luwrze. Jednak przez 340 stron przewijają się nazwiska wielu ważnych postaci historycznych, takich jak; Michał Anioł, Alessandro di Mariano Filipepi, który tworzył pod pseudonimem Sandro Botticelli (to, że nie było to jego prawdziwe imię dowiedziałam się własnie z książki), Pierro di' Medici, Savonarola, Fra Angelico, Della Robia, Domenico Ghirlandaio, Donatello i wielu innych.

Donna Jo Napoli stworzyła powieść, która chwyta czytelnika za serce i nie pozwala się oderwać aż do ostatniej strony. Zachowanie bohaterów jest nieprzewidywalne, gdyż często jest spowodowane polityką i religią panującą w ówczesnych czasach. Z drugiej strony każda postać jest wyrazista i doskonale wiemy co chce nam przekazać.

Dla mnie najważniejszą rzeczą w książce były Włochy. Kocham to państwo, a w szczególności Florencję, która skradła moje serce. Często czytam powieści, których akcja dzieje się właśnie w tym kraju. Autorka przedstawiła go bardzo dobrze, ponieważ nie przedobrzyła, a zachowała klimat i całą magię tego miejsca.

Co do stylu Donny. Nie mam  jej prawie nic do zarzucenia, ponieważ pisze lekko i przyjemnie, dzięki czemu książkę się dosłownie połyka. Jedyną rzeczą, która mi przeszakdzała było to, że momentami pisała dla mnie zbyt dziecinnie (prawdopodobnie chciała w ten sposób przybliżyć świat Lisy, która jest jeszcze młoda i beztroska), jednak nie jest to coś co przeszkadza w czytaniu.

Czy warto ją przeczytać? Moim zdaniem tak i świadczy o tym fakt, że nie miałam jej w planach na ten miesiąc (pożyczyła mi ją koleżanka), a przeczytałam ją w zaledwie dwa dni szkolne. Jednak nie możecie się nastawiać, że jest to pozycja, która coś w was zmieni i będziecie pamiętać o niej do końca życia, ponieważ wtedy bardzo się rozczarujecie. Jedyne co mnie pozostanie w pamięci to zakończenie, które jest niebanalne i pokazuje, że czasami nasze potrzeby trzeba pozostawić w tyle, dla tych których kochamy. Serio nigdy nie miałm ochoty tak zaspojlerować końca i użyć powiedzenia, które oddaje całą historię.

Tak jak widzicie przy tej recenzji występuje tylko jeden cytat. Nie jest tak dlatego, że nic nie dało się znaleźć, ponieważ książka jest głupiutka. Postanowiłam tak, gdyż staram się z Wami dzielić czymś co jest dla mnie podumowaniem  książki i jej kwintesencją. Myślę, że tym razem jakość będzie miała największe znaczenie i jeżeli nie przekonałam Was do przeczytania tej pozycji, teraz tak się stanie.

" - Spójrz na oczy. Guiliano chciał, żeby postać z portretu uśmiechała się do niego bez względu na to, gdzie stanie. Udało mi się to osiągnąć dzięki oczom. Obserwują każdego, kto przechodzi obok obrazu. Widzą prawdę. Są niezmienne. To mój podarunek dla niego. Dla ciebie - wzrusza ramionami.- A może nawet dla samego siebie."

Teraz jest też promocja w internetowym sklepie Empik, gdzie kosztuje ok. 9 zł. 

Moja ocena: 7/10

Pozdrawiam i do następnego :)